Kiedy na parkingu za granicą spotkają się polscy kierowcy, to zawsze znajdzie się jeden, który westchnie, spojrzy na świat wzrokiem zbitego psa i zacznie opowieść o tym, jakie nieszczęścia i porażki dotknęły go w minionym tygodniu, jak bardzo naużerał się z tymi debilami, z tymi qrłami na załadunku czy rozładunku, bo on im pokazywał, że chciał, żeby tak załadowali, a oni go tak, a on biegał, latał, pokazywał, gałęziami machał, kurwował i wrzeszczał. Na to, żeby po prostu wziąć kartkę i narysować schemat załadunku albo po prostu użyć internetowego tłumacza w telefonie, jakoś nie wpadł. Teraz ma żal, że go jednak nie załadowali, ma żal o te nerwy do nich, bo jego praca poszła na marne, trasa nieprzejechana, kasa niezarobiona, ale za to jaką ma wspaniałą opowieść do gadania po parkingach!
Regułą jest, że niemal na 100% pojawi się drugi, który powie: to jeszcze nic, kochany! Ja to dopiero miałem jazdę! I zaczyna się licytacja na nieszczęścia, opowieść o tym, jaka to była awantura, jak to on sobie nie poradził, jak to kazał wszystkim wypi*rdalać, podczas gdy tak naprawdę stał obok albo ganiał z paleciakiem, grzecznie ładując towar własnymi rękami, żeby tylko nie odjechać od rampy na pusto. Bo i ten narozrabiał, naubliżał, i teraz strach go dusi, żeby szef nie obciążył, nie wyrzucił z roboty na zbity ryj, bo przecież kredyty trzeba spłacać i dzieciom dać jeść. Bzdury, których można się nasłuchać przy takiej okazji, tych historii są piramidalne; prawda taka, że starzy kierowcy, opowiadając swoje nad zagranicznym hajdamactwem przewagi, może i żenili kit, ale młodzi to pchają silikon bez znieczulenia.
Zjedzie się dwóch Turków na parking to rozkładają gary. Śnieg czy deszcz, siedzą przy paleciarach, pichcą, gotują, kawę parzą, cicho, spokojnie, bez stresu. Zjadą się Czesi – piją browar, gryzą precle, śmieją się, w rozmowach dominuje wzajemny lekki roast i autoironia, miła, swobodna, leniwa atmosfera. Zjedzie się dwóch Finów – nawet ich nie słychać, o tym, że Finowie stoją na parkingu, dowiadujesz się widząc ich rejestracje. Długo by tak wymieniać.
A Polacy? Polacy tylko narzekają, że ciągle obrywają, że ktoś się ich czepia, dokucza, wiecznie towarzyszy im poczucie krzywdy. Jakim cudem ten negatywny odbiór świata przechodzi z pokolenia na pokolenie kierowców? Krytykanctwo, wieczne niezadowolenie i narzekanie są już tematem memów w świecie. Dlaczego? Może dlatego, że starych kierowców, rutyniarzy, którzy może prochu by nie wymyślili, ale też wstydu by nie przynieśli, zastąpiła pokoleniowa patodrajwernia, która myli zwykłą kulturę z asertywnością, a strach z szacunkiem. Gdy jednak na parking wpada policja, nawet nie do kogoś, ot po prostu patrolują mundurowi swój rejon, to patodrajwery chowają się we własne buty. Nagle robią się potulni jak pluszowe misie, podczas gdy chwilę wcześniej opowiadali, jak to gnębieni na załadunku, o mało nie pobili wózkowego. Gdy tylko jednak radiowóz zniknie za zakrętem, znów leją się łzy przegranej, płynie kolejna opowieść i ciepła wódka do brudnego kubka po kawie, a największymi bohaterami są tacy, których premiumka mota na oś piąty milion kilometrów, dożywając swych dni u rekina transportu spod Sieradza. Im większy dziad-trans, tym bardziej pokrzywdzony szofer — taka, można powiedzieć, prawidłowość.
Z miną konesera sączy taki drajwer kupioną w Hiszpanii, podrabianą na Węgrzech szkocką whisky z brudnej szklanki i wzdycha, i żali się. Żali nad sobą, nad życiem, nad światem, żali się, że on to zawsze sam, i zawsze da sobie radę, bo twardy jest, bo kogo jak kogo, ale jego, jak każdego prawdziwego kierowcę, wychowała ulica. Ta, jasne. Sezamkowa.
Kierowca, który zamiast zalania pały co weekend i wysłuchiwania steków bzdur i jęków na podłość życia płynących strumieniami z ust nieudaczników albo bezmyślnego gapienia się w ekran laptopa na oglądany trzykrotnie film, wybiera książkę czy wyjście w teren, wciąż jest postrzegany jako dziwak. Ciekawe, że tylko przez Polaków. Przez inne narodowości postrzegany jest jako normalny, zdrowo myślący gość.
Narzekanie. Polski sport narodowy. Jak w Anglii football. Jak hokej w Czechach. W Polsce na drugim miejscu, zaraz po zbieraniu grzybów. W psychologii zjawisko ciągłego narzekania i żalenia się nosi nazwę Syndromu Calimero. Objawia się on chronicznym niezadowoleniem, narzekaniem, żaleniem się i przybiera formę stałą. Nie sądzę, żebyście na niego cierpieli, gdyż nie przeszlibyście w związku z tym psychotestów. Może po prostu uśmiechnijcie się, zamiast ciągle jęczeć i labidzić?
Niezależnie od Waszych poglądów, wyznania, orientacji - życzę Wam w te święta i w nowym roku właśnie tego: uśmiechu i radości. I nie narzekajcie, że przeczytaliście parę słów prawdy. Zrobiłem to za Was, gdy je pisałem.
Autor: Marek Wers
Utworzona: 2024-12-25